2012
Robotnicy w winnicy
Maj 2012 r.


Robotnicy w winnicy

Obraz
Starszy Jeffrey R. Holland

Proszę, słuchajcie podszeptów Ducha Świętego, który mówi wam teraz, w tej właśnie chwili, że powinniście przyjąć zadość czyniący dar Pana Jezusa Chrystusa i cieszyć się pracą u Jego boku.

W świetle powołań i odwołań, które zostały przed chwilą ogłoszone przez Radę Prezydenta Kościoła, pozwólcie, że w imieniu nas wszystkich zapewnię, że zarówno będziemy pamiętać i kochać tych, którzy wiernie służyli, jak i bezzwłocznie powitamy z miłością tych, którzy teraz wstępują na swoje urzędy. Z serca wam wszystkim dziękujemy.

Chciałbym przemawiać o przypowieści Zbawiciela, w której pewien gospodarz „wyszedł wczesnym rankiem najmować robotników”. Pierwszą grupę zatrudnił o 6. rano, ale potem powracał jeszcze o 9. rano, o 12. w południe i o 3. po południu, by najmować więcej robotników w miarę, jak praca przy zbiorach stawała się coraz bardziej nagląca. Pisma mówią, że ostatni raz powrócił „około jedenastej” (czyli około 5. po południu), kiedy to najął ostatnią grupę. Zaledwie godzinę później robotnicy zebrali się, by odebrać zapłatę za swój dzień pracy. Ku ich zaskoczeniu wszyscy otrzymali taką samą zapłatę, niezależnie od różnego czasu pracy. Natychmiast ci, którzy zostali zatrudnieni jako pierwsi, unieśli się gniewem i powiedzieli: „Ci ostatni jedną tylko godzinę pracowali. A zrównałeś ich z nami, cośmy znosili ciężar dnia i upał”1. Czytając tę przypowieść, być może podobnie, jak ci robotnicy mieliście poczucie, że nie było to sprawiedliwe. Pozwólcie, że krótko odniosę się do tego problemu.

Po pierwsze, ważne jest zaznaczenie, że nikt nie został tu potraktowany niesprawiedliwie. Pierwsi robotnicy zgodzili się pracować za określoną stawkę za dzień i taką zapłatę otrzymali. Co więcej, myślę sobie, że byli bardzo wdzięczni za to, że otrzymali pracę. W czasach Zbawiciela przeciętny mężczyzna i jego rodzina nie mieli innych możliwości, niż żyć za pieniądze zarobione danego dnia. Jeśli nie miałeś pracy, nie uprawiałeś roli, nie łowiłeś ryb lub nie handlowałeś, to najprawdopodobniej też nie jadłeś. Przy większej liczbie potencjalnych robotników niż miejsc pracy, mężczyźni wybrani jako pierwsi byli tego ranka największymi szczęściarzami wśród wszystkich swych kolegów.

W istocie, jeśli komuś w tej historii należałoby współczuć, to pewnie byliby to — przynajmniej na początku — mężczyźni, którzy nie zostali wybrani, a którzy też mieli rodziny, które musieli wyżywić i utrzymać. Niektórym z nich szczęście wydawało się wcale nie sprzyjać. Przez cały dzień, za każdą wizytą gospodarza, patrzyli, jak raz za razem wybierany jest ktoś inny.

Gdy jednak dzień chylił się ku końcowi, gospodarz niespodziewanie powrócił po raz piąty z niesamowitą ofertą pracy w 11. godzinie! Ci ostatni, niemal już załamani robotnicy, usłyszawszy jedynie, że zostaną potraktowani uczciwie, przyjęli pracę, nie wiedząc nawet, ile wyniesie ich zapłata; wiedząc tylko, że cokolwiek to więcej niż nic, a właśnie tyle udało im się do tej pory zarobić. Gdy zebrali się, by otrzymać swoją zapłatę, oniemieli, gdy zobaczyli, że otrzymali tyle, co wszyscy pozostali! Jakież olbrzymie musiało być ich zdumienie i jak ogromna ich wdzięczność! Z pewnością nigdy wcześniej nie doświadczyli w swej pracy takiego miłosierdzia.

Myślę, że w takim właśnie kontekście należy rozpatrywać narzekania pierwszych robotników. Jak powiedział im gospodarz (tylko trochę parafrazując): „Moi przyjaciele, nie traktuję was niesprawiedliwie. Zgodziliście się na określoną dniówkę, na dobrą dniówkę. Byliście bardzo szczęśliwi, że otrzymaliście pracę, a ja jestem z was bardzo zadowolony. Dostaliście pełną zapłatę. Weźcie swoją zapłatę i cieszcie się z tego błogosławieństwa. Jeśli chodzi o pozostałych, to z pewnością wolno mi robić z moimi pieniędzmi to, co chcę”. A potem to pytanie przeszywające wszystkich, tak wtedy, jak i teraz, którzy muszą je usłyszeć: „Dlaczego [wy] jesteście zazdrośni z powodu mojej dobroci?”.

Bracia i siostry, w naszym życiu będą chwile, kiedy ktoś inny otrzyma niespodziewane błogosławieństwo czy szczególną nagrodę. Czy mogę prosić nas wszystkich, aby nas nie bolało — a zwłaszcza, byśmy nie odczuwali zazdrości — kiedy szczęście uśmiechnie się do kogoś innego? W niczym nas nie umniejsza to, że ktoś otrzymuje więcej. Nie bierzemy udziału w wyścigu, żeby zobaczyć, kto jest najbogatszy, najbardziej utalentowany, najpiękniejszy czy nawet najbardziej błogosławiony. Wyścig, w którym naprawdę bierzemy udział, to wyścig przeciwko grzechowi, a zazdrość jest z pewnością jedną z najpowszechniejszych przewin.

Co więcej, zazdrość to błąd, który coraz to wydaje nowe owoce. Oczywiście, że cierpimy nieco, kiedy to nam przytrafi się jakieś nieszczęście, ale zazdrość zmusza nas też do tego, że cierpimy zawsze, kiedy komukolwiek znajomemu przydarzy się coś dobrego! Cóż za radosna perspektywa — picie zalewy octowej z ogórków za każdym razem, kiedy komuś wokół nas się poszczęści! Nie wspominam o zażenowaniu na końcu, kiedy przekonamy się, że Bóg naprawdę jest i sprawiedliwy, i łaskawy, i daje wszystkim, co stoją u Jego boku „[całe mienie swoje]”2 — jak mówi pismo święte. Tak więc lekcja numer jeden z winnicy Pana: zawiść, marudzenie i szarganie imienia innych osób nie podnosi naszej pozycji, tak samo umniejszanie kogoś nie polepsza tego, jak siebie postrzegamy. Bądźcie więc dobrzy i wdzięczni, że Bóg jest dobry. To sposób na szczęśliwe życie.

Drugim morałem, jaki chcę wysnuć z tej przypowieści, jest straszny błąd, jaki ktoś mógłby popełnić, gdyby odmówił przyjęcia swojej zapłaty na koniec dnia, bo zbytnio zajmowałyby go wydumane wcześniej problemy. Nie jest tu nigdzie napisane, że ktoś cisnął swą monetę gospodarzowi w twarz i oburzony, choć bez grosza, odszedł, ale przypuszczam, że mogło się tak stać.

Moi ukochani bracia i siostry, to co stało się w tej historii o 9. rano, w południe czy o godzinie 3. po południu, blaknie w obliczu wspaniałości hojnej zapłaty, jaką wszyscy otrzymali na koniec dnia. Przepis na wiarę to: trzymać się, pracować, dotrwać do końca i sprawić, by kłopoty z wcześniejszych godzin — prawdziwe czy wyimaginowane — ustąpiły miejsca sowitej ostatecznej nagrodzie. Nie rozpamiętujcie starych spraw i żalów — ani w stosunku do siebie, ani bliźnich, ani — że dodam tutaj — w stosunku do prawdziwego i żywego Kościoła. Majestat waszego życia, życia waszych bliźnich i ewangelii Jezusa Chrystusa objawi się ostatniego dnia, nawet jeśli nie zawsze jest on z początku przez wszystkich dostrzegany. Nie martwcie się z powodu tego, co stało się o 9. rano, w południe czy o godzinie 3. po południu, kiedy łaska Boga próbuje was nagrodzić o 6. wieczorem — niezależnie od tego, jaka była wasza umowa o pracę w ciągu dnia.

Tracimy ogromne pokłady cennej uczuciowej i duchowej energii na kurczowe trzymanie się wspomnienia fałszywej nuty, jaką zagraliśmy podczas występu pianistycznego w dzieciństwie czy czegoś, co nasz współmałżonek powiedział czy zrobił 20 lat temu, a co jesteśmy zdeterminowani mu przez następne 20 lat wypominać, czy jakiegoś wydarzenia z historii Kościoła, które dowodzi jedynie, że śmiertelnicy zawsze będą mieć problem z dorastaniem do nieśmiertelnych oczekiwań, jakie przed nimi stoją. Nawet jeśli jakiś problem nie zaczął się od was, wy możecie go zakończyć. A jakaż czeka za to nagroda, kiedy Pan winnicy spojrzy wam w oczy, a wszystkie rachunki okażą się spłacone na koniec naszego ziemskiego dnia.

Co prowadzi mnie do mojego ostatniego, trzeciego wniosku. Ta przypowieść — jak wszystkie — nie dotyczy tak naprawdę robotników ani zapłaty, tak jak pozostałe, nie traktują o owcach i kozach. To historia o dobroci Boga, o Jego cierpliwości i wybaczaniu oraz o Zadośćuczynieniu Pana Jezusa Chrystusa. To historia o szczodrości i współczuciu. To historia o łasce. Obrazuje zdanie, które usłyszałem wiele lat temu, że z pewnością tym, co Bogu sprawia największą przyjemność w byciu Bogiem, jest radość okazywania łaski, szczególnie tym, którzy się tego nie spodziewają i którzy częstokroć czują, że na nią nie zasługują.

Nie wiem, komu w tej wielkiej rzeszy słuchaczy potrzebne jest moje dzisiejsze przesłanie o wybaczaniu, nierozerwalnie związane z tą przypowieścią, ale niezależnie od tego, jak waszym zdaniem jest już późno, ile według was straciliście już szans, ile popełniliście błędów ani też niezależnie od talentów, których — jak sądzicie — nie posiadacie, ani od tego jak daleko w waszym przekonaniu oddaliliście się od rodziny i Boga, świadczę wam, że nie wykroczyliście poza zasięg boskiej miłości. Nie jest możliwe, abyście zeszli niżej, niż dociera blask światła nieskończonego Zadośćuczynienia Chrystusa.

Czy nie wyznajecie jeszcze naszej wiary, czy byliście z nami kiedyś, lecz nie pozostaliście — nie uczyniliście niczego, czego nie można by odwrócić. Nie ma problemu, którego nie moglibyście pokonać. Nie ma marzenia, którego wraz z upływem czasu i wieczności nie można by zrealizować. Nawet jeśli czujecie się jak zagubiony ostatni robotnik z godziny 11., Pan winnicy nadal was przyzywa. „[Przystąpcie] tedy […] do tronu łaski”3 i padnijcie do stóp Świętemu Bogu Izraela. Pójdźcie i ucztujcie „bez pieniędzy i bez płacenia”4 przy Pańskim stole.

Zwracam się szczególnie do mężów i ojców, obecnych i przyszłych posiadaczy kapłaństwa, słowami Lehiego: „Przebudźcie się! Powstańcie z prochu, […] bądźcie mężczyznami”5. Nie zawsze, ale często mężczyźni decydują się nie odpowiedzieć na wezwanie, by „przyłączyć się do szeregów”6. Kobiety i dzieci często wydają się bardziej gorliwe. Bracia, zewrzyjcie szyki. Zróbcie to dla własnego dobra. Zróbcie to dla dobra tych, którzy was kochają i modlą się, byście odpowiedzieli na wezwanie. Zróbcie to dla Pana Jezusa Chrystusa, który zapłacił niewyobrażalną cenę za przyszłość, jakiej dla was pragnie.

Moi umiłowani bracia i siostry, tym z was, których ewangelia błogosławi od wielu lat, gdyż mieliście szczęście odnaleźć ją wcześnie; tym z was, którzy stopniowo poznali ewangelię później i tym z was — członkom i tym, którzy jeszcze członkami nie są — którzy być może jeszcze zwlekają, wszystkim wam razem i z osobna świadczę o odnawiającej mocy Bożej miłości i cudzie Jego łaski. On troszczy się o wiarę, do której w końcu dotrzecie, nie o porę dnia, w której to się stanie.

Jeśli więc zawarliście przymierza, dochowujcie ich. Jeśli ich nie zawarliście — zawrzyjcie. Jeśli je zawarliście i złamaliście — odpokutujcie i naprawcie je. Nigdy nie jest za późno, jeśli Pan winnicy mówi, że jeszcze jest czas. Proszę, słuchajcie podszeptów Ducha Świętego, który mówi wam teraz, w tej właśnie chwili, że powinniście przyjąć zadość czyniący dar Pana Jezusa Chrystusa i cieszyć się pracą u Jego boku. Nie zwlekajcie. Robi się późno. W imię Jezusa Chrystusa, amen.